Trzecia godzina w nocy. Ledwo udaje nam się otworzyć oczy. Kończąca się pora deszczowa nie pozwoliła nam poprzedniej nocy na zaplanowany od kilku dni połów ryb z rybakami z wioski Bantayan.
Otwieramy oczy, deszcz leje po okiennicach, znów nic z tego., kolejna noc zarwana, nie uda nam się popłynąć Przysypiamy gdy nagle budzi nas głoś “dziewczyny śpicie”. Zrywamy się na równe nogi. Ubieramy się dosłownie w kilka sekund. Spodenki, buty, bluzeczka i wiatrówka tak na wszelki wypadek.
Idziemy w ciemności, rybacy oświetlają nam drogę latarkami. Zastanawiam się jak oni mogą tak co noc o tej porze wstawać? Idziemy w kompletnej ciemności tylko księżyc łaskawie doświetla nam drogę, latarki rybaków punktowo wskazują nam kierunek.
Dobrze, że chociaż z tego pośpiechu nie zapomniałyśmy butów do wody, obowiązkowo o tej godzinie, bo nie wiadomo gdzie się stawia stopy. Na tej części półkuli jeżowce dają się we znaki, uważać trzeba bardzo.
Docieramy do łodzi oświetlonej tylko delikatną poświatą księżycowej nocy. Wraz z trzema rybakami wsiadamy na typową filipińską łódź rybacką zwaną ” banka”. Wypływamy w morze, ciemność nie pozwala nam dostrzec nic oprócz łodzi. Fale delikatnie unoszą nas nad wodą. Wrażenie niesamowite. Słychać tylko szum morza, warkot silnika, i delikatne stąpanie , krzątanie się rybaków. Odpływ powoduje , że ciężko jest wyprowadzić łódkę na pełne morze. Rybacy odpychają się od dna długim chyba bambusowym kijem. Nie potrafimy uwierzyć, że jesteśmy tak daleko od brzegu a ciągle jeszcze widać dno. W końcu jesteśmy na pełnym morzu. Zaczyna padać, któryś z rybaków delikatnie mnie trąca i podaje pelerynę. Przykrywamy się nią razem. mocno trzymając, by nie porwał ją wiatr. Płyniemy spokojnie jakby. Zamykam oczy by poczuć wszystkimi zmysłami powiew morskiego ciepłego powietrza. Ale oczy także zamykam z niedoboru snu. Choć na chwilę chcę przymknąć oczy aby minutkę oszukać sen.
Rybacy zarzucają sieć, dla nas to kilometry sieci. Wydaje mi się, że ona nigdy się nie kończy. Po cichu modlimy się o dobre połowy. Boże daj im dużo ryb, niech ten dzień przyniesie szczęście. Czekamy i czekamy…. dzień otwiera oczy. Przejrzystość morza staje się jakby lepsza. dzień najwyraźniej już się wyspał i powoli przyzwyczaja nasze oczy do jasności. Robi to tak subtelnie, budzi do życia każdy kawałek ciała, powodując, że oczy tęskną za jego blaskiem.
Wreszcie zarzucona sieć zostaje systematycznie wciągana do łodzi. Pierwsze dwie ryby na początku sieci. Uśmiechamy się z radością. Pewnie to dlatego, że to my tutaj jesteśmy, będzie pełna łódż ryb.
I nagle głucha cisza za każdym wyciągniętym metrem sieci, pustki, dalej pustki, totalnie głucha cisza.
Czekamy z niecierpliwością i nic. Jesteśmy przerażone. Każda jednak pokazująca się w sieci ryba wzbudza w nas entuzjazm. Naliczyłyśmy 10 sztuk ryb, jeden ślimak i jedna tygrysia krewetka. Boże pomyślałam 10 sztuk ?!. To przecież dramat. Słonce powoli wyłania się z tafli wody. Kilometry sieci zostają wciągnięte na łódź. Wracamy.
Cisza wokoło odbija się o uszy. Beatka ma zamknięte oczy. Ja, patrzę w niebo czasem w wodę, łzy lecą mi po policzku. Uświadamiam sobie po raz kolejny, że życie kompletnie nie jest sprawiedliwe, komplikuje wszystko, cokolwiek zaplanujemy. Patrzę na zmęczone twarze rybaków wysmagane wiatrem. Zmarszczki od kolejnego zmartwionego dnia, dłonie pocięte od ciężkich sieci. Dłonie, które każdego dnia moczą się w słonej wodzie. Rany nie mają możliwości się zasklepić. Oliwkowa skóra co dzień wystawiona jest na słońce, wiatr, deszcz, daje mi do zrozumienia, że każdy ranek i każdy wieczór to ich ciężka praca.
Nie wiem dlaczego połowy słabe. Może to pora roku, może pora miesiąca może układ księżyca. Chcę wierzyć, że to nie wynik dwóch białych kobiet na ich pokładzie.
Raczej nie zabierają kobiet na łódkę tym bardziej białe ja alabaster kobiety. Zrobili wyjątek.
Powoli dopływamy do brzegu, na plaży tylko błąkające się bezdomne psy.
Głupio jest nie mieć nadziei.
Ernest Hemingway – Stary człowiek i morze