Tego poranka obudziłam się w towarzystwie indonezyjskiego lekarza. I to nie dlatego, że popełniłam mezalians życia, ale dlatego, że noclegu jak zwykle dla mnie nie było. Ach, co to była za noc. Dostaliśmy tak obskurne miejscówki do spania, że zdecydowaliśmy się nie spać tylko przegadać wspólnie noc. Zresztą mi to bardzo było na rękę bo spanie z obcym facetem w jednym pokoju nie należy dla kobiety, dodając dobrze prowadzącej się 😉, do uroków życia. Dla niego także skrępowanie było ogromne czytałam to na jego twarzy. Jednak dyskrecja i kultura osobista jaką prezentował dawała mi choć w małym stopniu poczucie bezpieczeństwa. Tak więc gadaliśmy o Indonezji, Polsce jego i mojej pracy,muzyce,kulturze,rozwoju obu krajów. Wymienialiśmy poglądy polityczne i chyba tyle z tego pamiętam, bo jednak udało mi się chwilę zdrzemnąć.

Machapuchre Base Camp to już tylko jeden dzień drogi w górę od celu.

Wstałam tak zmęczona jak się położyłam.Zimna noc, zimny poranek i gorąca herbata.

Pomimo tego,że głowa z wysokości i pewnie z niewyspania bolała mnie bardzo czułam ekscytację. To dziś, ciągle tylko myślałam to dziś.

Jak wszystko będzie dobrze i starczy mi sił będę u celu dzień wcześniej. Ta myśl pozwoliła mi zjeść śniadanie chociaż nie miałam takiej ochoty. Na jajka chyba nie spojrzę jeszcze długo.

Jemy śniadanie wspólnie z indonezyjskim lekarzem, którego imienia nie jestem w stanie wymówić, zapamiętać a co dopiero napisać.

Wyruszamy wcześnie rano. Myśl o tym, że to już prawie koniec budzi we mnie coraz większy zapał i siłę. Chociaż sama dziwię się skąd ją biorę mając na uwadze tyle nieprzespanych nocy.

Idziemy w górę droga nie jest tak trudna ale moje zmęczenie odzywa się bardziej.

Do tego wysokość robi swoje.

Oddycham głęboko próbując z całych sił wciągać do płuc jak najwięcej powietrza.

Idę tak wolno,że zastanawiam się czy kiedyś dojdę. Po drodze mija mnie mój kompan dzisiejszej nocy. Kilka znajomych twarzy także rozpoznaję. Tak to jest jeżeli ktoś wyruszył w tym czasie co ja to zawsze nasze drogi gdzieś się zejdą.

Spotykam moich poznanych polsko – angielskich znajomych. Dziewczyny dodają mi otuchy i powoli idziemy do przodu. Kilka znajomych twarzy mówi Namaste i znów do przodu.

Zażywam kolejną tabletkę i tym razem nie od bólu głowy ale pęcherza, ból staje się nie do zniesienia. Pewnie się przeziębiłam. W dolnych partiach gór upał zimna woda, tutaj zimno i też zimna woda no i odpoczynek na zimnych kamieniach. To mi daje do myślenia szkoda, że dopiero teraz.

Odpoczywam łapiąc promyki słońca. Coraz większa mgła. Nie, to nie mgła to chmury. Jestem ponad nimi. Czasem samolot regionalny jest niżej niż ja.

Patrzę w dół. Ptaki latają niżej.

Nie potrafię uwierzyć jak to jest możliwe jestem tak wysoko.

Serce mi się raduje ale jednocześnie boję się i sama nie wiem czego. No właśnie?

Idę i staram się o niczym nie myśleć jest mi ciepło i zimno i znów ciepło i znów zimno. Jakbym dostała nagłego okresu przekwitania.

Staram się o niczym nie myśleć tylko iść. Jak mi ciężko. Oddycham już całą buzią i kompletnie nie jest mi wstyd bo wszyscy tak oddychają.

Spoglądam w górę. Mgła zmieszana z chmurami. Nie ma dziś przejrzystego powietrza.

Staram się nie oglądać za siebie tylko do przodu jak czołg. Bez oporu.

Widzę tablicę patrzę na Dev on potwierdzająco kiwa głową. Tak

prawie, jeszcze może godzina.

Obrałam sobie za cel duże kamienie. Obiecałam sobie, że przy każdym dużym kamieniu którego sięga daleko mój wzrok

będzie się nagradzać. Czym? Odpoczynkiem.

Widzę pierwszy głaz daleko ale mam cel idę. Idę i dalej idę i mam wrażenie, że nie jest bliżej tylko dalej.

Co jest? Czuję się jak na pustyni a może to fatamorgana?

Sama się do siebie śmieję co mam za pomysły w głowie. Nawet nie wiem kiedy minęłam pierwszy głaz. Potem drugi i trzeci i dziesiąty.

Jestem u celu. Nogi mi się trzęsą ze zmęczenia.

Jestem. Wchodzimy do bazy. Jest zimno. Piję gorącą herbatę i sama nie wierzę, że jestem.

Odpoczywam dłuższy czas, widzę mgłę i chmury.

Wychodzę jednak na zewnątrz by choć na chwilę rozejrzeć się dookoła .Widzę zwinnie porywane przez wiatr flagi i chorągiewki.

O tak teraz jestem pewna jestem w stu procentach u celu.

Wieczór jest bardzo zimny. Temperatura spada bardzo nisko.Jest mi zimno nie wiem co na siebie ubrać.Wszyscy staramy się jakoś grzać.Nie ma pieca w bazie trzeba się grubo ubrać.

A myśl o nocy przeraża mnie chyba jeszcze bardziej. A już na pewno znów jestem z kimś obcym oddelegowana do spania.

Małżeństwo z Norwegi przyjmuje mnie chłodno pewnie nie są zadowoleni z mojej obecności, ale każdy też rozumie, że warunki na tych wysokościach są trudne. Musimy przemęczyć tą noc jakoś wspólnie.

Czeka nas spektakularny poranek na Annapurnie z widokiem na najpiękniejsze na świecie góry – Himalaje. Ta myśl pozwoliła mi na chwilę zasnąć. Choć głowa boli cały czas. Muszę się jakoś do tego bólu przyzwyczaić.

Ranek budzi mnie krzątaniem ludzi. Zresztą i tak raczej spać się nie dało.Jedynie co mnie pociesza to jest fakt, że było mi ciepło.Dobry śpiwór to połowa sukcesu.

Dev i Santosh gotowi wcześniej niż ja. Z uśmiechem na twarzy mówią mi Dzień Dobry. Chodź – wołają do mnie – bo za chwilę świta- z jeszcze większym uśmiechem. Biorę kamerę GoPro, telefon i idę za nimi jak ćma. Wczoraj była taka mgła,że ciężko było cokolwiek dostrzec. Idę więc nie spodziewając się niczego.Nauczyłam się już cieszyć każdą chwilą i nic już nie planować.

Spoglądam w górę i oczom nie wierzę. Jest dumna,przejrzysta, jakby majestat i świat był tylko jej. Annapurna. Powietrze jest przejrzyste. Prawie bez skazy.

Już nawet nie czuję chłodu.

Spoglądam tylko na nią jakby oczarowała mnie swoim spokojem i ogromną ośmiotysięczną siłą. Stoi tak niezmiennie każdego poranka, popołudnia i nocy. Stoi nie wzruszona,że pochłania życia tylu ludzi. Stoi pomimo ludzkich łez i uśmiechów. Czasem się chmurzy czasem daje wytchnienie odbija promyki słońca kiedy tylko nie jest kapryśna.

To my padamy jej do stóp.To my pielgrzymujemy aby choć na chwilę stanąć na niej swoją stopą. A ona nigdy się nie zmienia.Tylko czasem pokazuje różne oblicza.

Słonce wznosi się ponad niebo. Zaczyna się spektakl światła. Najpierw rozświetla jej czubek. Jakby ktoś musnął ją pomarańczową farbką i powoli bez pośpiechu domalowywał kolory. Obok wdzięczą się inne majestatyczne siedmio i ośmiotysięczniki ale ona swoją odwagą i dramatem najbardziej przykuwa mój wzrok.Jestem tu-pomyślałam. Jestem obok i już nic tego nie zmieni. Chciałaś tego tak samo jak ja. Gra światła i słońca rozpromienia moją twarz.

Czuję siłę i zwycięstwo ale czuję też smutek. Kończę przygodę tutaj stojąc u stóp Annapurny.

I kiedy spojrzałam na nią po raz kolejny zachmurzyła się jakby czuła moje myśli i z niezadowolenia zasłaniała twarz. A może choć na chwilę poczuła wstyd za wszystkie zabrane ludzkie serca i oddechy, a może przysłoniła się bo dość miała ludzkich spojrzeń, zdjęć, kamer i uśmiechów. Myślę, że powiedziała dość na dziś spektakl skończony pora wracać.

Tak też zrobiliśmy wszyscy, których ta właśnie góra doprowadziła do Sanktuarium Annapurny.

Tego dnia jednak jeszcze musiałam zmierzyć się z ponad ośmio godzinnym schodzeniem w dół. I kiedy wydawało mi się że prysznic na mnie czeka z otwartym ramionami nic bardziej mylnego nie mogło mnie spotkać. Dostałam najgorszy z możliwych miejscówek do spania.Jak zawsze ale teraz już ze zmęczenia zaczynało mnie to irytować. Mijając i spotykając po drodze innych których przyjemność miałam spotkać cieszyli się na myśl o porządnym spaniu już na niższej wysokosci i ciepłym prysznicu i chyba wszyscy to dostali tylko nie ja.

Byłam tak zła? że chciałam schodzić w dół nawet w nocy.

« z 2 »

Rankiem obudziłam się z nadzieją, że to mój ostatni dzień.Ale nic bardziej mylnego nie można zejść z tej góry w dwa dni.Kolejny dzień schodzenia był jeszcze bardziej męczący niż wchodzenie. Mięśnie w nogach mówiły nie ale trzeba było sobie z tym poradzić.

Będzie lepiej wyśpię się w końcu, wezmę długi prysznic i już nic mi przeszkodzi.Oczywiście tak nie było jak zawsze dostałam najgorszą miejscówkę do spania jaką chyba miałam okazję doświadczyć podczas całej przygody.

Inni mieli prysznic, łazienkę wygodne łóżko a ja pająki i zbite z czterech desek przypominające łóżko “coś” stojące na betonowej brudnej podłodze.

Moja frustracja sięgnęła zenitu. Nie zgodziłam się na takie już warunki. Nie, w końcu tak jak inni a może nawet więcej zapłaciłam za tę podróż. Noc w tym miejscu wspominam jako najgorszą w moim życiu.

Obok jakiś “poznański polak” uprawiał seks całą noc z nowo poznaną Brytyjką w ogóle nie zwracając uwagi na fakt innych ludzi chcących zasnąć, ktoś chrapał tak, że ciężko było ogarnąć własne myśli. Byłam tak rozgoryczona, że już tylko chciałam iść w dół. A ponieważ skończyłam o jeden dzień wcześniej poinformowano mnie, że pokoju też nie ma dla mnie w Pokharze.

Tego moje zmęczone ciało nie wytrzymało. Potrzebowałam odpoczynku. Zarezerwowałam sobie pokój na dwa dni w dobrym hotelu w Pokharze by po ponad pół godzinnym prysznicu być szczęśliwa.

Teraz wiem, że jeszcze dużo musi się zmienić w mentalności ludzi by zrozumieli,że samotna podróż to nie może znaczyć gorsza podróż.

Ale wiem,że każda z osób która stanęła na mojej drodze zrobiła wszystko by ta podróż była cudem życia . I była … Dziękuję Exploring Nepal. Dziękuję Santosh, dziękuję Dev poznać Was wszystkich było największą przyjemnością mojego życia.

A Wam wszystkim mówię:

” czasem dobrze jest usiąść i popatrzeć na wszystko z innej perspektywy. Wsłuchać się w każdy szczegół. Pobyć sam na sam z tym co nas trapi. Po chwili okazuje się, że życie nie jest szare, smutne, że wcale nas nie atakuje. Rozglądnij się uważnie a dostrzeżesz gamę wszystkich barw szczęścia jakie Cię otaczają. Nie myśl o tej jednej szarości. Otwórz oczy i zobacz ile kolorów rozwiązań, dobrych ludzi i kierunków czeka na to byś je odkrył. 🙂

Usiądź, słuchaj, otwórz oczy i patrz.

Teraz, bez wymówek bez wykrętów.

Stare chińskie przysłowie mówi: „Najlepszy moment, żeby zasadzić drzewo, był 20 lat temu. Drugi najlepszy moment jest teraz.”

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *