Kiedy pandemia dopadła cały Świat i podróżowanie stało się trudniejsze, musiałam znaleźć nowe rozwiązania podróży. Odkryć nieznane i odnaleźć się w nowej innej rzeczywistości.

Czas trudny pandemiczny pozwolił mi na nadrobienie zaległości, napisanie kilku zaległych wpisów, które ciągle czekają na publikację. Myślę, że jeszcze chwilę przetrzymam je w ukryciu, aż dojrzeją do ich publikacji.

Kiedy wszystko trochę zaczęło się uspokajać, każdy szukał chwili dla siebie, wielu chce wyjść poza strefę własnego domu i wyjechać gdziekolwiek cztery kółka poniosą.

Długie weekendy zawsze pobudzają wszystkich do szukania wyjazdu tak, aby jak najlepiej wykorzystać wolny czas. W czasach jednak teraźniejszych chcemy być choć na chwilę poza tłumem ludzi i czuć się bezpiecznie.

Odkrywam Polskę na nowo i wiecie co, bardzo się za nią stęskniłam. Myślę, że wielu z nas właśnie zaczyna doceniać i doświadczać uroków naszego kraju.

Sobotni weekendowy dzień koniecznie chciałam spędzić nad wodą, myślałam o spływie kajakowym byłby to także niezły sposób na wyciszenie, ale w zasadzie co roku jestem na takim spływie więc absolutnie postanowiłam odkryć uroki innych śląskich miast.

Tak natrafiłam na jedno z ciekawszych miejsc na centralnej mapie śląska a czego atrakcji sama bym się nie spodziewała.

Napisałam więc maila z prośbą o rezerwację i tak rankiem w sobotni czerwcowy weekend wyruszyłam do Gliwic. Docierając do Mariny w Gliwicach poczułam trochę egzotyki w wielkim mieście a przy okazji ogrom wiedzy i perfekcyjne przygotowanie właścicieli oraz całego obiektu dało mi poczucie dobrze wykorzystanego dnia na zabytkowym statku o wdzięcznej nazwie “Foxtrot”

Statek Foxtrot wyprodukowany w 1933 roku w niemieckiej stoczni, jako pierwsza jednostka flagowa Białej Floty na jeziorze Heisingen. Od 2016 roku pływa pod polską banderą właśnie w Marinie Gliwice. Statek ten mieści na pokład 75 osób.

Jest bardzo wygodny składa się z dwóch pokładów dolnego i górnego. Dolny to ładnie wbudowane stoliki w cześć zamkniętej osłoniętej od wiatru. Górna część bardziej widokowa odsłonięta mieści ławeczki i kilka stolików przy których można popijać sobie kawkę oraz przekąsić jakieś słodkości podczas całego rejsu.

Sama myśl płynięcia tak zabytkowym można określić “obiektem”pływającym z tak bogatą historią przyprawiała mnie o dreszcze. Potrafię sobie z moją jednak ogromną wyobraźnią natychmiast poskładać niezliczone historie, które mogły odbywać się na tym statku. Wprawdzie to nie Titanic ale wartość sentymentalną i historyczną ma równie wysoką.

Sama zresztą Marina Gliwice robi na mnie także wrażenie, obiekt przemysłowy jednocześnie dostosowany do ” bywania ” także obiektem turystycznym. Całe zresztą szczęście, że mamy takich pasjonatów w postaci właścicieli, którym przeciwności losu nie dają za wygraną i dzielnie walczą o odbudowę tego pięknego miejsca. Na terenie Mariny działa także wypożyczalnia łodzi motorowych i kajaków.

Dzięki właścicielom obiektu oraz ich ogromnej pasji to właśnie w Gliwicach rozwija się turystyka wodniacka i ku mojemu zdziwieniu z Gliwic można dopłynąć do Amsterdamu, Paryża czy nawet odległej Marsylii. Niewiarygodne jest także to i pewnie mało z Was o tym wie, że jest to jeden z nielicznych kanałów a jedyny taki na Śląsku, który łączy się z morzem Bałtyckim.

Ja wybrałam się w rejs prawie 5h przez tak zwane dwie śluzy aż do Pławniowic gdzie podroż moja zakończyła się zwiedzaniem przepięknego kompleksu Pałacowego w Pławniowicach.

Kiedy chcielibyśmy poznać historię kanału Gliwickiego warto trochę pogrzebać w historii i przenieść się do do starego jeszcze Kanału Kłodnickiego, który to odegrał kluczowa rolę choćby w rozwoju przemysłu na Górnym Śląsku. To właśnie Odrą transportowało się większość towarów przemysłowych.

Warto wspomnieć, iż kanał Gliwicki ma długość około 40 km i głębokość od 2,5 do 3,5 m.

Dzień na rejs zapowiadał się wyjątkowo słonecznie i choć poprzednie dni nie pokazały nam zbyt dobrej pogody tego dnia wymarzona była aura na taki właśnie historyczny rejs.

Razem ze mną płynęła także kilku osobowa wycieczka z okolic Skoczowa , paru rowerzystów którzy wykupili sobie rejs w jedną stronę oraz kilka prywatnych osób , które tak jak i ja miały ochotę na spędzenie tego dnia z dala od tłumów. Na statku obowiązywał tak jak w każdym obiekcie publicznym reżim sanitarny i każdy starał się zachować należytą odległość i w miarę możliwości nosić maseczki ochronne.

Przypadło mi miejsce pojedyncze co jeszcze lepiej pozwoliło mi wsłuchać się w opowieści kapitana o historii kanału Gliwickiego, jego powstania jego rozbudowy oraz wiele ciekawostek, które z pewnością umilały cały rejs. A przy okazji pozwoliły mi obserwować cudowną przyrodę ciągnącą się wzdłuż wybrzeża.

Podczas rejsu dowiaduję się, że kanał Gliwicki wybudowano w latach 30 -tych a konkretnie w grudniu 1939 roku, wtedy też został oddany do użytku.

Na otwarciu kanału obecny był sam Rudolf Hess, stąd bardzo istotna rola kanału dla Niemiec. Plan był taki, aby produkowane paliwo w Kędzierzynie Kożlu bezpiecznie przewozić na teren Gliwic.

Gliwice natomiast miały stać się centrum logistycznym, gdzie przeładowywano paliwo na ciężarówki a stąd na stacje paliw. Gliwice to nadal największy port śródlądowy w Polsce, także pod względem długości nabrzeży. Posiada obecnie dwa potężne baseny portowe, każdy ma około 700 m długości, przeliczając to na obwód daje około trzy (3) kilometry nabrzeży.

Statek powoli dopływa do tak zwanej Kolonii Kormoranów. Jestem zdumiona, że na śląsku można odnotować takie gatunki ptaków. Podobno kolonia kormoranów znajdująca się koło Dzierżna liczy około 900 osobników. Niewiarygodne jest widzieć stada przelatujących nad głowami różnorodnych odmian ptaków, oraz zasiadające na drzewach wzdłuż nadbrzeża odpoczywające w słońcu kormorany i czaple. Kapitan pokazuje nam ulubione drzewa kormoranów, nie trudno je rozpoznać ponieważ całkowicie pozbawione są liści. Kormorany zjadając liście wspomagają układ trawienny po obfitych posiłkach rybnych. Często suszą skrzydła rozkładając je okazale. W przeciwieństwie do kaczek nie mają tłustych piór. Można nawet prześmiewczo powiedzieć, że kormoran wygląda trochę jak ” łódź podwodna” z wysuniętym nad wodę peryskopem. Z wody bowiem wyłania się tylko szyja 🙂 Jego zwinność pozwala zjadać mu dziennie około 5 kg ryb, to więcej niż sam waży.

Lubi jednak gdy rybki nie są za duże, te większe osobniki wyrzuca aby znów zanurkować po mniejszy okaz. Szkoda tylko, że w Polsce wprowadzono sezonowe zezwolenia na odstrzał kormoranów. Podobno stado kormoranów morze w 20 minut ogołocić cały staw rybny.

Dopływamy płynąc max 10 km na h do drugiej śluzy w Dzierżnie. Pierwsza śluza Łabędy opuszczała nas na głębokość około 4,2 m druga robi na mnie większe wrażenie. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć jak statek obniża się na głębokość około 10 m w dół. Nie ukrywam, że jestem pod ogromnym wrażeniem jak sprawnie obsługa zamyka nas w tak zwanej skrzynce z której wypompowuje wodę.

Ogromne mechanizmy działają pełną parą aby w kilka minut stopniowo znaleźć się w 10,3 m dół koryta kanału.

Ponieważ Gliwice leżą na tak zwanej Wyżynie Śląskiej w stosunku do np Odry różnica poziomów to 43 m poniżej Gliwic. Woda do kanału gliwickiego zasilana jest z Kłodnic tzw rurą która biegnie pod ulicą Portową w Gliwicach. Gdyby ta woda miała płynąć swobodnie nie trudno sobie wyobrazić , że była by to zaledwie mała stróżka wody. Dlatego też zbudowano śluzy, które stopniują wodę. I tak 6 stopni wodnych opuszczają barki o 43 m ufff jakie to skomplikowane, nie mówiąc już o tym że śluza w Dzierżnie opuszcza barkę o 10.3 m . Każdemu polecam zobaczyć to niesamowite dla mnie wydarzenie. Zapewniam, że nie tylko dzieci ale przede wszystkim dorośli, będą mieli z tego niesamowitą frajdę.

I śluza Łabędy

II śluza Dzierżno

Kolejny przystanek po prawie 2,5h rejsie z wielkimi atrakcjami. Kapitan dopływa do małej zatoczki w Pławniowicach. Tam mamy chwilę na spacer do Zespołu Pałacowo Parkowego w Pławniowicach.

Aż wstyd pomyśleć, że mam do tego miejsca kilka kilometrów samochodem i nigdy tan nie byłam.

Ponieważ wycieczka, która płynęła ze mną zarezerwowała wcześniej termin na zwiedzanie mi pozostało tylko nacieszyć się obejściem tego pięknego parku. I zdecydowanie było na to za mało ponieważ sam kompleks utrzymany jest nienagannie. Piękne ogrody pałacowe, pozwalają mi na chwilę przenieść się do roku 1317 kiedy to obiekt ten został zbudowany.

Myślę, że na sam obiekt należy poświęcić całkiem osobny wpis ponieważ nie udało mi się zobaczyć wnętrz tego pięknego zamku a jedynie jego zewnętrzną fasadę, która zresztą zrobiła na mnie także ogromne wrażenie.

Wracając na pokład nie omieszkałam zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia na moście. Dostrzegłam go już przybliżając się do zatoczki. Zawsze widząc most wiem, że więcej dzieli niż łączy. Ileż przygód można przeżyć podążając mostem. Lubię kolory Śląska. Kiedyś ten rejon kojarzony był z węglem i kopalniami, teraz na szczęście od wielu już lat wszystko się zmieniło.

Powoli rejs dobiegał końca miłe rozmowy z właścicielami obiektu o rozwoju tego miejsca o trudnościach ale też zaletach umiliły mi drogę powrotną. W tym dniu poczułam się jakbym pływała co najmniej na mazurach 🙂 Cisza, cudownie otaczająca mnie zieleń,niezliczone ilości ptaków i wisienką na torcie okazał się naszym oczom orzeł bielik, który majestatycznie szybował wysoko nad naszymi głowami. To symbol odrodzenia, to symbol Polski, to symbol czystości i wiary, że wszystko będzie dobrze i znak na to ,że Polska to piękny kraj i jak tylko będziemy o nią jak o swój własny dom, dbać o przyrodę, zabytki, szanować ludzi ich wyznania i religię to odnajdziemy w tym kraju jeszcze wiele miejsc, które zapewnią nam spokój. Polecam to miejsce, moja rekomendacja jest na tak.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *