To co się wydarza, jest jedyną rzeczą, jaka mogła się wydarzyć
Nic, absolutnie nic z tego, co nam się przytrafia, nie mogło wydarzyć się inaczej. Dotyczy to nawet najdrobniejszych szczegółów
Jak zacząć ten wpis, kiedy chciałabym Was przenieść tam gdzie spędziłam te chwile, no właśnie, chwile … może po prostu zacznę tak …
Pierwsze Indyjskie Prawo Duchowe mówi:
“Osoba, którą spotykasz w życiu, jest osobą właściwą.” To znaczy: nikt nie wchodzi w nasze życie przypadkowo. Wszyscy ludzie, którzy nas otaczają, z którymi łączy nas jakaś historia, coś sobą reprezentują – albo żeby nas czegoś nauczyć, albo żeby nas poprowadzić dalej w naszej sytuacji.”
Drugie prawo mówi:”To co się wydarza, jest jedyną rzeczą, jaka mogła się wydarzyć.”Nic, absolutnie nic z tego, co nam się przytrafia, nie mogło wydarzyć się inaczej. Dotyczy to nawet najdrobniejszych szczegółów. Po prostu nie istnieje coś takiego jak: ” Gdybym wtedy zrobił/-a to inaczej, to wszystko potoczyłoby się inaczej.” Nie, bo to, co się wydarzyło, jest jedyną rzeczą, jaka mogła i musiała się wydarzyć, abyśmy nauczyli się lekcji, które pozwolą nam iść dalej. Wszystkie poszczególne sytuacje, które przytrafiają się nam w życiu, są same w sobie doskonałe, nawet jeśli nasz umysł i ego się wzbraniają i nie chcą tego zaakceptować bez poczucia winy.”
Trzecie prawo mówi: “Każda chwila, w której coś się rozpoczyna, jest chwilą właściwą”
Wszystko rozpoczyna się we właściwym momencie – ani za wcześnie, ani za późno. Kiedy jesteśmy naprawdę gotowi na to, aby w naszym życiu rozpoczęło się coś nowego, to to coś już tu jest, aby się rozpocząć “
Samolot powoli zbliża się do lądowania. W oddali widzę zarys wyspy. Spoglądam na Beatkę wpatrzona jest w małe samolotowe okienko.
Jest wczesny poranek, nie mogę w to uwierzyć. Jestem tu na Filipinach i właśnie ląduję na Cebu. Ile to lat marzyłam żeby tutaj dotrzeć. Moje podróżnicze marzenie właśnie miało się spełnić.
Sama zaplanowałam tą podróż od początku do końca. Lot Warszawa – Singapur kolejny lot Singapur – Cebu jeszcze tylko podróż 3h do portu Hagnaya i prom na Bantayan. Nawet nie wiem jak tą nazwę wymówić. To mała wyspa jena z ponad 7 tysięcy filipińskich wysp. Chcę tam poznać Michała o którym wiem tylko tyle, że zamieszkał na Filipinach wiele lat temu. Wszystko idzie zgodnie z planem. Mija prawie 35h w podróży, a ja nie czuję zmęczenia. Ekscytacja daje górę. Uśmiecham się na myśl, że moja współtowarzyszka jak tylko poczuje cokolwiek do siedzenia natychmiast zasypia 🙂 Myślę, że musi być bardzo wypoczęta w tej podróży:) Lubię podróżować sama ale tym razem Beatka daje mi spokój. Chyba nigdy podczas dotychczasowych wspólnych podróży z różnymi osobami nie byłam tak spokojna. To Ona też daje mi niesamowitą energię. Jej uśmiech sprawia, że spokój połączony z pozytywną energią całkowicie mnie objął i nie puszcza.
Lądujemy! Boże to się dzieje. W głowie kłębią mi różne myśli ale najbardziej chce mi się śpiewać “Wszystko się morze zdarzyć gdy głowa pełna marzeń”.
Wychodząc z lotniska wymieniamy walutę, żeby mieć na pierwsze wydatki. Szukamy taksówki, która ma nas zawieść do portu rozważamy opcję autobus 4H czy 3h taksówką. Czeka nas przeprawa przez całą wyspę do portu Hagnaya a tam prom do Santa Fe.
Decydujemy się na taksi do portu potem weżniemy autobus. Jednak w trakcie jazdy zmieniamy zdanie i decydujemy się na drugi port z ominięciem autobusu. Kierowca po krótkiej jeździe przez miasto zatrzymuje się i przesadza nas do innej taksówki. Jego nie jest wystarczająca dobra jak twierdzi na tak dalekie trasy. Korporacyjna biała taksi wydaje nam się bardzo bezpieczna na tyle, że Beata pogrąża się w błogim śnie, a ja jadąc rozkoszuję się widokiem palm o najpiękniejszym zielonym kolorze jaki widziałam, a może po prostu chciałam takie barwy widzieć. Zielono mi tak po prostu.
Droga wydaje mi się tak krótka jakby minęło 15 minut a tak naprawdę jedziemy trzecią godzinę. Taksówkarz uczy mnie podstawowych słów po filipińsku. Nie jestem dobrym uczniem, śmieje się ze mnie głośno, żadne z wymienianych słów nie jest wypowiedziane poprawnie mimo moich usilnych starań. Aż boję się pomyśleć co tak naprawdę wypowiadam. Śmiejemy się wspólnie. Beata uczy się lepiej i chyba najwyraźniej jest pilniejszą uczennicą.
Port Hagnaya przywitał nas ciepłem i uśmiechniętymi buziami filipińczyków.
Każdy bez wyjątku podpowiada nam gdzie mamy kupić bilet, babcinka chce nam sprzedać wodę, ktoś pomaga nam z bagażami. Wchodzimy na prom. Beatka dzielnie nosi nasze walizki wciągając je na prom. Ja już opadam z sił.
Prom odpływa z Cebu a ja coraz bardziej chcę poznać mężczyznę i jego rodzinę o której tak dużo słyszałam.
Żeby wyglądać ładnie jak na kobiety przystało wyciągamy z plecaka kosmetyczki. Puder, szminkę tusz do rzęs i chusteczki do demakijażu. W tym momencie czujemy na sobie czyjś wzrok. Rozglądając się do okola okazuje się, że tylko my jesteśmy białe i jeszcze na dodatek Beatka z białą głową. Dwie dziewczyny malujące się na promie po prawie 40 h podróży. Świat oszalał myślę nakładając na policzki lekki odcień pudru.
Śmiejemy się głośno z całej sytuacji ale żadna z nas nie porzucić swojego dzieła, bo przecież podróż sprawiła, że już chyba same siebie nie poznajemy a wrażenie zrobić trzeba, i basta!
Prom płynie około godziny widzimy już zarys wyspy Bantayan i otaczające go piękne piaszczyste plaże. Jesteśmy szczęśliwe docieramy do raju! Tak napisałam to do raju!
Mając na uwadze co kiedyś napisałam, każdy ma swój raj i mam wrażenie, że na chwilę i za chwilę my właśnie go odkryjemy.
Ciągnąc za sobą walizkę wyciągamy polską flagę! Jest, stoi On! Machamy do Niego.
Nie trudno jest nas rozpoznać. Rzadko na wyspę docierają “białasy”. Patrzymy na
“Grocha” uśmiecha się szeroko i szczerze. Wiemy już, będzie przygoda i sprawdzi się pierwsze indyjskie prawo duchowe. Nie wiedząc jednak o tym, że to prawo będziemy jeszcze przytaczać wiele razy.
W porcie czeka na nas tuk tuk śmieszny pojazd motorek z przyczepką. Michał przedstawia nam chłopaka o imieniu Edi uśmiecha się tak szeroko, że już prawie odpłynęłyśmy z nadmiaru szczęścia. O Edim później, bo on sprawił, że co dzień znalazłyśmy się w innej części wyspy, podzielając tym samym indyjskie prawo trzecie.
Boże teraz trzeba mi opisać jak w zasadzie jedziemy do Grocha ale na samą myśl śmieję się do siebie już samam nie wiem do końca czy nie aby z zażenowania swoją postawą.
Kompletnie nie wiem czy jestem w stanie oddać to wszystko co wydarzyło się za szybko i tak naprawdę z korzyścią chyba tylko dla mnie.
Edi wrzuca walizki na górę przyczepki i solidnie je wiąże. Rozsiadam się z tyłu tuk tuka (na moje szczęście jak królowa ) ale na nieszczęście o zgrozo innych. Dostrzegłam to podczas jazdy do Marikaban osady,, którą można nazwać wioską, w której zamierzamy spędzić kilka kolejnych dni. Beatka wypomina mi to później przez cały pobyt świetnie się przy tym bawiąc.
Dwie dorosłe osoby na małej kanapie z przodu i ja cała w skowronkach na siedzisku z tyłu. Ku mojemu zdziwieniu absolutnie nie dają po sobie poznać, że prawie przestają oddychać z braku miejsca a na dodatek upał, też im w tym nie pomaga.
Mam poczucie, że przypłynęłyśmy na koniec świata. Jednak mieszkańcy wioski przybywającym tu turystom sami przyznają rację ” tak mieszkamy na końcu świata” jeszcze do niedawna o elektryczność było tutaj bardzo ciężko” Spoglądam na domy zbudowane z bambusa, desek i blachy, kable wijące się w nieskończoną plątaninę węzłów tworzą dla mnie niezłą zagadkę.
Mijamy małe lokalne lotnisko, Grochu mówi, że ma być za niedługo rozbudowane, cieszą się z tego a mnie napawa refleksja, rozbudowa to nowoczesność i więcej turystów dla nich dobrze, ale dla nas? To potwierdza kolejny raz indyjskie prawo trzecie. Każda chwila, w której coś się rozpoczyna, jest chwilą właściwą”
Jesteśmy na miejscu. Tabliczka z nazwiskiem Grocha z przestawionymi literami dodaje temu miejscu mistycznego znaczenia. Potwierdza mi to zasadę, że w życiu nie ma znaczenia jak się piszesz lecz jak Cię widzą inni.
Wleczemy walizki przez ogród a w nim wszelka ichniejsza roślinność. Drzewa ziołowe, papaja, bananowce, aloesy. Michał spokojnie oprowadza nas tłumacząc, że należy cieszyć się i korzystać z dobrodziejstwa inwentarza zwanego naturą.
Pokój z hamakiem na tarasie, ten hamak daje nam podczas całego pobytu wytchnienie rano i odpoczynek wieczorem po całym dniu. Pokój z wygodnym łóżkiem, otwartą szafą i łazienką wykafelkowaną na niebiesko juz czujemy się jak w raju. Otwarta kuchnia robi na mnie ogromne wrażenie. Urządzona jak na filipiński dom przystało z dostępem do wody pitnej.
Proszę Grocha o świeże kokosy, nawet nie wiem kiedy na tarasie znalazło się ze dwadzieścia sztuk.
Zamierzam korzystać i wypijać ogromne ilości. Woda kokosowa to magnez, potas, fosfor czy wapń. Jest także źródłem witamin, głównie z grupy B, oraz witaminy C. Zawarty w niej poziom elektrolitów odpowiada niemalże ich stężeniu w osoczu ludzkiej krwi. Spożywanie wody kokosowej dobroczynnie wpływa także na układ krążenia – obniża ona poziom cholesterolu, zmniejsza ryzyko miażdżycy. Ponadto jej prozdrowotne działanie zostało wykazane między innymi w przypadku układu trawiennego – podaje się ją w przypadku problemów z trawieniem, biegunek i wymiotów. Rozbija ona również kamienie w nerkach, w związku z tym nieoceniony jest także jej dobroczynny wpływ na układ moczowy. Woda kokosowa wykazuje działanie antywirusowe, antybakteryjne i antyalergiczne. Ma ona także właściwości przeciwgrzybiczne. Ale odkryliśmy także jak wykorzystać świeże kokosy do zrobienia np. pinakolady. Ten napój połączony z lokalnym rumem okazał się dobrocią wypijaną każdego wieczoru przy długich rozmowach tych oczywistych i nieoczywistych a także zajadaniu się lokalną kuchnią, której cioteczki Grocha co wieczór dawały swój popis. Ale o kuchni u Grocha będzie jeszcze mowa w innym wpisie.
Po rozpakowaniu walizek idziemy do lokalnego sklepu prowadzonego przez cudowne cioteczki, uwielbiane przez nas od pierwszej chwili. Uśmiechnięte i skromne osoby zarażające nas swoją uprzejmością i niesamowitą energią. To właśnie nazwane przez nas cioteczki, powodowały, że codziennie byłyśmy w kulinarnym niebie.
Wracając ze sklepu spotykamy jeszcze jedną znaczącą osobę podczas naszej podróży. Kolejny raz potwierdza się absolutnie prawo indyjskie pierwsze a można nawet powiedzieć, że drugie i trzecie. Przemek, bo o nim mowa, mieszkający w UK, Polak z pochodzenia jak się pózniej okazuje stanowi dla nas wspaniałe uzupełnienie naszej przygody na Bantayan.
Tego popołudnia Grochu zabiera nas na plażę. Woda wydaje się krystalicznie czysta, ciepła i relaksująca po 40h podróży daje odprężenie i ukojenie. Zachód słońca uspokaja nasze podróżnicze emocje.
Po powrocie zasiadamy do kolacji. Powala nas z nóg pod względem dobroci kulinarnych.
Podana jak w najlepszej restauracji, eskalopki, ryba, sałatka ze świeżych glonów morskich wyłowionych tego poranka. Ryż z czosnkiem i zupa. To wszystko dopełnia zakończenie dnia. Pozwala mi wierzyć, że Filipiny będą dla mnie ukojeniem. Po raz kolejny wszystkie zasady którymi rozpoczęłam wpis całkowicie są ze sobą spójne.
Jesteśmy w raju. Zasypiamy jak dwie małe dziewczynki z niecierpliwością czekając co przyniosą nam kolejne dni na tej mautkiej rajskiej wyspie. Rajskiej?
Długo nie mogąc zasnąć uświadamiam sobie jedno.
“Życie staje się warte przeżycia dzięki niesamowitym osobom, które spotykasz na swojej drodze. Jeśli ktoś wyjątkowy pojawił się w Twoim świecie to staraj się zrobić wszystko, by go nie zawieść. Ludzi o dobrym sercu nie spotyka się za każdym zakrętem. Nie wystarczy zwyczajnie stanąć na przystanku i liczyć, że będą jak tramwaj podjeżdżać co kilka minut. Pamiętaj o tym”
– Rafał Wicijowski, fragment z książki ŻYJESZ TYLKO RAZ