Lubię gotować, lubię smakować, lubię widzieć co jem a nade wszystko lubię odkrywać nowe smaki. Choć kuchnia to nie mój konik życiowy ale jak tylko przybywam do innego kraju cieszy mnie myśl o smakach i nowych odkryciach kulinarnych. Do Tajlandii wybrałam się pierwszy raz choć Azja absolutnie nie jest mi obca.

Miesiąc wcześniej podróżując po Indonezji w mojej głowie zawitała mi myśl o nauce gotowania.

Niestety w Indonezji nie starczyło mi na to czasu, do dziś bardzo tego żałuję ale przy tak napiętym harmonogramie zwiedzania nie udało mi się wygospodarować dnia na ichniejszą kuchnię.

Tematu podjęłam się ponownie miesiąc później odwiedzając Phuket.


Już wtedy wiedziałam, że to jest szansa, którą muszę wykorzystać.

Przed wylotem wiele czytałam na temat tajskich szkół gotowania, przeszperałam internet i zasięgnęłam opinii tamtejszych przewodników kto oferuje dobry poziom w dobrej cenie.

I tak to w pewny niedzielny tajlandzki poranek zdecydowałam się podjąć to ekscytujące wyzwanie.

Po bardzo lekkim śniadaniu bus zabiera mnie około godziny 8 rano.

W busie jadą ze mną jeszcze inne osoby. Gość z kilkoma aparatami fotograficznymi i drugi pan z notesem w zasadzie zeszytem w dłoni i kilkoma długopisami, i jeszcze dwie inne osoby.

Jedziemy około 30 min zatrzymując się przy głównej ulicy prowadzącej na tajlandzki targ handlowy.

Otwiera drzwi sympatyczna kobieta o imieniu Get. Prowadzi nas w głąb dużej hali targowej.

Jest gwarno i tłoczno z każdej strony dobiegają inne dźwięki, rumor powoduje, że zaczyna mi się podobać ten absolutnie kolorowy klimat. Gubię się między straganami, dotykam i smakuję nieznanych mi przypraw. Wchłaniam ich zapach, spoglądam oczami na wszystkie kolory i barwy jakie tylko wymyśliła matka Ziemia.

Od brązów po czerwień przez każdą odmianę zieleni aż po czerń i odmiany granatu, purpury i wrzosu.

Wszystko w jednym miejscu, to wszystko na wyciągnięcie ręki. Wiele odmian owoców i warzyw widzę pierwszy raz. Przechodzimy na część rybną i mięsną Get sprawnym językiem angielskim opowiada gestykulując i pokazując nieznane odmiany ryb. Przechodzimy na dział przypraw tutaj moje zmysły węchu szaleją, Sama nie wiem czy jak za bardzo nie wezmę oddechu to nie skończę psikać do następnego poranka. Oszałamiający zapach unosi się w powietrzu. Zmieszanie słodkiego z kwaśnym, gorzkie ze słonym. Szaleją ślinianki a moje zmysły przetwarzają na szybko każdą przekazaną przez Get informację oby tylko zapamiętać choć część tych informacji.

Stajemy przy stoisku z kokosami. Pierwszy raz mam okazję widzieć jak odbywa się ” łuskanie kokosa ” zapach przypomina mi pyszne kokosanki. Po chwili wydobywa się mleko kokosowe, osobno woda kokosowa. To lubię, woda kokosowa ma bardzo dużą ilość elektrolitów, wpływa zbawiennie na problemy z żołądkiem. Piję zawsze świeżą wodę kokosową jak tylko mam okazję ją zakupić.

Niespiesznym krokiem udajemy się do busa, kierowca zawozi nas na piękną plażę z której rozlega się widok na ocean pełen pracujących przy połowach rybaków.

Czuję się jakbym miała wystąpić w programie Master Chef. Długie stoły a na mich stanowiska do gotowania. Sala wykładowa z lustrem na suficie. Dwóch kucharzy w ogromnych kucharskich czapkach witają nas z uśmiechem. Na stole patera z owocami i słodkimi przysmakami kuchni tajskiej.

Do naszej ekipy już nikt nie dołączył. Jest nas czworo. W tym jeden szef szefów restauracji z Hiszpanii i my niczego nie spodziewający się początkujący “kucharze” z domowej kuchni polskiej.

Chwila relaksu przy kawie z widokiem na piękny spokojny dziś przypływ morza.

Dostaję niebieski fartuch z logo szkoły. Czuję się jak prawdziwy kucharz z długoletnim stażem.

I pewnie coś w tym jest bo doświadczenie w kuchni domowej mam już od lat.

Zaproszeni zostajemy do sali wykładowej tam dostaję materiały. Dowiaduję się też że dziś będziemy gotować pięć dań. Zaczynamy od ciasta bananowego. Sprawne dłonie tajskiego kucharza zawijają liście bananowe w których zostanie uparowane nasze dzieło. Po dokładnym zoznaniu się z produktami i sposobem przyrządzenia sama przyrządzam moje pierwsze bananowe tajskie ciasto.

Mąka ryżowa, mąka kokosowa, banan, wiórki kokosowe kilka przypraw i jest. Ciasto idzie do parownika a my zaczynamy poważne gotowanie.

Dokładnie omawiane jest poszczególne danie, później sposób wykonania pokazywany jest przez samych szefów kuchni, degustacja i teraz kolej na mnie, i tak za każdym razem kiedy zaczynam poznawać nowe danie.

Cudowna spokojna atmosfera, relaks ale i też trochę pozytywnego podekscytowania czy sprostam temu zadaniu. Jak tylko gubię się w kolejności dodawanych przypraw natychmiast albo Get albo James są przy mnie pomagając mi odnaleźć prawidłową kolejność.

Zastanawiam się co by na moje gotowanie powiedziała sławna Daria Ładocha czy Gordon Ramsey ale ja jestem z siebie naprawdę dumna. Powoli odkrywam tajniki tajskiej kuchni. Wspaniała to zabawa, czuję się spełniona ale też najedzona.

Na koniec dostaję certyfikat ukończenia Tajskiej Szkoły Gotowania. Cóż za radość. Odbierając go byłam z siebie dumna i szczęśliwa. Dołożyłam kolejną cegiełkę do mojego woreczka z napisem szczęście. Polecam każdemu kto kiedykolwiek chciał poczuć się jak Robert Makłowicz albo Magda Gessler.

Mam też nadzieję, że nigdy nie wpadnie mi do głowy wystąpić w programie Top Cheff bo droga mi tam jeszcze daleka 🙂 Ale Darek Kużniak, którego jestem wierną fajną na Instagramie gdyby tylko wiedział na co się porwałam pewnie podał by mi swoją kucharską dłoń.

Według mojej oceny szkoła zasługuje na najwyższe uznanie i polecenia. A wam mówię macie ochotę spełnić marzenie kulinarne zróbcie to warto w życiu spełniać marzenia nawet te szalone i nieodkryte. Do dzieła. Smacznego.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *