W listopadowe dni wybrałam się w podróż w poszukiwaniu słońca.
Na ten kierunek wybrałam stolicę Kampanii Neapol przy okazji odwiedzając Capri, Pompeje. Stanęłam też na Wezuwiuszu i objechałam wybrzeże Amalfitańskie.
Kampania mogłaby moim zdaniem zebrać najwyższe nagrody na Oscarach skończywszy za najlepsze zdjęcia i oczywiście dobry scenariusz gdzie Pompeje mogłyby stanowić scenografię do nie jednej wspaniałej produkcji. No właśnie mogłaby gdyby nie jeden mały szczegół a ich nazwa to śmieci.
Moja podróż, co by o niej nie napisać stała się jednak starciem dwóch żywiołów wody i ognia. Do dziś pisząc ten tekst zastanawiam się kto wyszedł z tej walki zwycięsko?
Powiedzenie Goethego “zobaczyć Neapol i umrzeć” słyszałam wielokrotnie, dlatego wybierając kolejny włoski kierunek miałam przed oczami właśnie te słowa.
Zawsze myślałam, że w tym właśnie powiedzeniu chodzi o magiczne miejsce, piękne widoki i niezapomniane przeżycia. Teraz już wiem, nic z tych rzeczy, w Neapolu nie znalazłam żadnego z powyższych i możecie mi wierzyć bądź nie, wolałabym jeszcze długo żyć i podziwiać o wiele ciekawsze miejsca na świecie. Wiem natomiast, że powiedzenie Goethego nie powstało bynajmniej z zachwytu nad miastem. Neapol jako miasto portowe było także miejscem ówczesnej rozrywki, a co za tym idzie skupiskiem kobiet lekkich obyczajów. I to właśnie kobiety doprowadzały do śmierci wielu zwolenników zacnych dam.
W latach XIX i XX nie było lekarstwa na choroby przenoszone drogą płciową co w większości dla zbłąkanych urokiem Neapolitańskich kobiet kończyło się śmiercią.
Neapol według mojej opinii miasto wielokulturowe, a w nim wszechobecne wszystko począwszy od kiczu skończywszy na wysublimowanych sklepach, drogich restauracjach i jeszcze większej stercie śmieci. Słowo sprzeczność to słowo klucz w tym ciągle nieodgadnionym dla mnie mieście. Kiedyś, ktoś powiedział mi, że miasto albo się pokocha albo znienawidzi. Dla mnie Neapol kompletnie nie ma wyrazu, włoskiego klimatu i wspaniałej atmosfery.
Ale jedno o Neapolu można powiedzieć z pewnością kawa jest tam wyborna i najwspanialsze włoskie spaghetti. Ale czy włoska pizza wywodząca się właśnie z Neapolu oczarowała moje zmysły smaku? Szczerze jak na spowiedzi powiem, nie.
Neapol
Zarezerwowany Ideal Hotel w samym centrum Piazza Garibaldi okazał się trafnym wyborem. Hotel stosunkowo tani z dostępem do WiFi oraz śniadaniem jest bardzo dobrą bazą wypadową.
Szkoda tylko, że pokój zarezerwowany dla czterech osób okazał się dwuosobową miejscówką.
Po krótkiej analizie sytuacji i kilku poważnych rozmowach w recepcji dostawiono do dwuosobowego pokoju kolejne dwa łóżka pomniejszając pokój na tyle, że poruszanie wymagało znacznej gimnastycznej oprawy.
Hotel Ideal znajduje się tuż obok stacji metra, która swą nowoczesną architekturą kompletnie oderwana jest od całego starego miasta. Kiedy zajrzałam do środka stacji znalazłam się w ślimakowym miasteczku.
Kolorowe ślimaki wszechobecne były wszędzie spoglądały na mnie z góry z boku z dołu z dachu i z podłogi.
Małe, malutkie większe i ogromnie duże. Tym oto sposobem znalazłam ślimakowy raj w centrum Neapolu.
Kiedy tylko uporałam się z pokojem wyruszyłam wraz z towarzyszkami mojej podróży aby podziwiać uroki miasta. Deszcz co chwila dawał się we znaki informując mnie skutecznie, że łatwo nie odpuści. Nie odpuścił niestety, bo kiedy dotarłam mokra w różowej pelerynce pod jeszcze ładniejszym różowym parasolem do punktu widokowego z majestatycznego Wezuwiusza, który groźnie otula miasto nie było ani śladu. Jakby ktoś namalował obraz omijając ten jakże istotny dla miasta szczegół.
I choćbym nie wiem jak próbowała ratować wszelkimi filtrami te zdjęcia to Wezuwiusza, który powinien się tam znajdować nie odnajduję.
Czytając relację z podróży Goethego do Neapolu natrafiłam na zdanie ” Neapol jest rajem”.
Hmm zastanawiam się, jak bardzo musiało się wszystko od tego czasu zmienić. Rozkopany i brudny Neapol niczym nie przypominał raju ale jedno można powiedzieć z pewnością zatoka, która swymi granicami sięga Wezuwiusza nadal posiada jeden z najbardziej spektakularnych widoków panoramicznych nie tylko we Włoszech, ale śmiem twierdzić że w rejonie Morza Śródziemnego. Tylko szkoda, że tego właśnie dnia David Copperfield skutecznie uskutecznił swoją sztuczkę zabierając wciąż dymiący i czynny majestat Neapolu.
Teraz mnie to już nie martwi bo na szczycie Wezuwiusza stanęłam osobiście.
Przechadzając się w deszczowym Neapolu przez wąskie jego uliczki dostrzegłam urokliwe miejsce w całym tym bałaganie i chaosie. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że Włosi mają kochliwy temperament. I nawet kiedy przyszło mi do głowy, żeby właśnie zrobić sobie zdjęcie pod okazałym sercem z moją przyjaciółką to jak wstawić go na blog kiedy tłumaczenie jest jedno “un giorno all improvviso mi innamorai di te” czyli “pewnego dnia zakocha się w Tobie” albo “come sempre sei la descrizione di un attimo per me ” jak zawsze jesteś dla mnie określeniem chwili” postanowiłam owszem wstawić zdjęcia ale bez nas. Chociaż wiem,że przyjacielska miłość będzie z nami na zawsze a chwilę z Joanką traktuję jak nektar na moje serce to jednak nie prowokuję losu.
Tego dnia wieczorem za namową pewnego “naganiacza” trafiłam do włoskiej restauracji o nazwie Ristorante Pizzeria Agora Life znajdującej się na Via Giuseppe Pica 3/15, oprócz pysznej sałatki zjadłam najlepsze na świecie włoskie calzone. Smak tego wyśmienitego pierogu został mi aż do dziś. Lecz przygodę z tą właśnie restauracją przeżyłam w trzecim dniu mojego pobytu w stolicy Kampani. Z pewnością o niej jeszcze opowiem. Po smacznym posiłku z niecierpliwością czekałam na dzień kolejny.
Poranek drugiego dnia okazał się jeszcze bardziej deszczowy aniżeli pierwszy. Szybka modyfikacja planów i jest decyzja zwiedzamy wybrzeże Amalfitańskie.
Wybrzeże Amalfitańskie- Positano, Amalfi, Ravelo
Zamykam oczy i w wyobraźni wracam do lazurowego morza gdzie o skaliste wybrzeża uderzają spiętrzone fale. Kolorowe domy wbudowane w skały tworzą niepowtarzalny obraz a zapach limoncello i owoców morza przenika moje zmysły tak głęboko,że czuję się szczęśliwa. I tylko słońce co chwila walczy z deszczem aby choć na chwilę sprawić mi przyjemność by przysiąść promykami słońca na mojej twarzy.
Aby dotrzeć do takiego miejsca musiałam przejechać około dwugodzinną podróż pociągiem z Neapolu do Sorento brudnym pociągiem, który doskonale wpasował się w klimat Neapolu.
Wysiadając w Sorento odkryłam, że choćbym nie wiem jak bardzo chciała pojechać dalej tory kolejowe właśnie się skończyły. Szukałam kiedyś końca świata ale, żeby było w Sorento to może niekoniecznie się spodziewałam. No cóż musiałam wysiąść i przesiadając się na autobus stojący przy samym dworcu, wykupiłam bilet do Positano.
Positano to perełka wybrzeża.Kiedy bardzo krętymi drogami autobusem jechałam do tego miejsca zachwycały mnie niesamowite ogromne klify wbijające się w morze. A kolory beżu i brzoskwini sprawiały, że oczy odpoczywały od patrzenia. Samo miasto znalazło swoją przystań między dwoma klifami. Uwagę moją przyciągają niemal pionowe ulice. Kolorowe wystawy, znakomite wyroby z ogromnych cytryn, które rosną na każdym prawie drzewie a ich zapach rozpościera się po ulicach jak woń najlepszego cytrynowego aromatu. Moją uwagę przykuły ceramiczne cudne napisy na domach a także niesamowita ilość wspaniałych ceramicznych ręcznie robionych znakomitości.
Po krótki odpoczynku i skosztowaniu znakomitych deserów w restauracji z widokiem na fascynujące klify ozdobione domami czas udać się w dalszą podróż.
Stojąc na rozdrożu dróg zdecydowaliśmy, że pomimo ciągle pogarszającej się pogody wyruszymy w drogę do Amalfi w końcu 14 km to nie tak daleko może jednak choć na chwilę się wypogodzi. Nic bardziej mylnego. Dojeżdżając do Amalfi z nieba leciały strugi deszczu. Tak więc wysiadając na przystani jedynym widokiem było molo skąpane w deszczu. Nie było sensu na jakikolwiek spacer. Decyzja zapadła jedziemy dalej do Ravello. Zobaczyć ogrody kwiatowe.
Podczas jazdy krętymi drogami w stronę Ravello pogoda nie poprawiała się kompletnie nic. Docierając na miejsce. Nawet nie mogłam na chwilę spojrzeć w obiektyw ponieważ byłby zalany kompletnie i wtedy o dalszych zdjęciach mogłabym tylko pomarzyć. Ale jazda autobusem w takich warunkach na krętych drogach gdzie autobus z jednej strony o mały włos nie ocierał się o olbrzymie skały a z drugiej strony olbrzymie urwiska, przejdzie do jednej z najbardziej ekstremalnych przejażdżek środkami lokomocji w moim życiu.
Docierając do Ravello zauważyłam,że o tej porze roku ogrody kwiatowe niestety nie mają już racji bytu. Tarasy widokowe były raczej dachami aniżeli ogrodami. Ale widok zachodzącego słońca nad Morzem Tyrreńskim z widokiem na Ravello powala z nóg. Przemoczone do szpiku kości zziębnięte usiadłyśmy w małej knajpce na filiżankę włoskiej herbaty.
Myślę, że Ravello położone na wzgórzach jest miastem bardzo wyrafinowanym i niezwykle dopieszczonym.Świadczy o tym choćby piękna katedra , która okazała wznosi się w najwyższym punkcie miasta. I nawet deszcz nie sprawił,żebym choć w małym stopni mogła nie ulec temu fantastycznemu klimatowi. Jak tylko będzie okazja to wrócę w te miejsca aby jeszcze raz przeżyć je w słoneczne dni.
Następnego dnia czekała nas poranna burza a jak wiadomo po burzy zawsze przychodzi słońce ale o tym już w kolejnym wpisie.
Tymczasem podsumowując Neapol pewnie warto zobaczyć ale czy warto ryzykować życie jak mówią słowa Goethego “zobaczyć Neapol i umrzeć” Ja bym już drugi raz nie ryzykowała.
Do zobaczenia w Pompejach na groźnym Wezuwiuszu i urokliwym klimatycznym Capri.