Wyjazd do Lwowa to moja najbardziej spontaniczna decyzja w historii mojego podróżowania.
Kilka minut wystarczyło, aby wykonać telefon i zarezerwować miejsce w równie zwariowanym TravelBusie jak cały weekend spędzony we Lwowie.
Od początku miałam przeczucie, że to będzie dobrze spędzony czas, sama nie wiem czy moja głowa kompletnie wyluzowała tracąc jednocześnie poczucie kontroli nastawiając się na relaks, czy to sprawa ludzi, których spotkałam na każdym etapie mojej weekendowej podróży, czy wreszcie poczucie szczęścia kolejnego wyjazdu z przyjaciółmi, których obecność w życiu jest równie ważna jak to, że należy codziennie jeść i spać, a może właśnie dlatego, że w naszym obłędnie szalonym TravelBusie jak stwierdził jeden z uczestników unosił się zapach mandarynek i miłości.
Wtedy jeszcze nie znałam znaczenia tych słów.
Teraz już wiem, można zakochać się od pierwszego wejrzenia we Lwowie.
Myślę, że ta właśnie miłość absolutnie zaczarowała moja serce i zajmować będzie część mojego jakże już kochliwego od podróży serca.
Staram się sama organizować moje wyjazdy, a moja wypełniona od pomysłów głowa zawsze układa plan na kilka tygodni przed planowaną podróżą, tym jednak razem oddałam się całkowicie w inne ręce i po części na dobre mi to wyszło.
Do granicy z Ukrainą uśmiech a może raczej śmiech nie schodził nam z twarzy.
Zawiasy tzw “śmieszkowe” bolały mnie od ciągłego ćwiczenia mięśni z poczucia humoru moich podróżujących. Może i trochę kropionych, ale kto tam czasem nie popełnia małego grzeszku.
Podróż autostradą była długa to i grzechów było więcej.
Pomimo tego, że jechaliśmy prawie cały dzień z wieloma postojami na pogaduchy z pozostałymi uczestnikami innych środków lokomocji, czyli drugiego szalonego białego busa i równie zwariowanej granatowej Toyoty, wydawało mi się, że długa podróż i tak była za krótka.
Ten zestaw środków lokomocji na autostradzie Rybnik przez Katowice do Lwowa tworzył, jak się później okazało ku mojemu zdumieniu, kompletnie dograne trio lokomocyjne.
Nawet długa wizja oczekiwania na granicy Polsko-Ukraińskiej nie powodowała dreszczy grozy wręcz przeciwnie dreszcz emocji był nawet wskazany bo umysł wyluzował się kompletnie.
Nie potrafię Wam przybliżyć czasu oczekiwania do wjazdu na granicę, ponieważ jak się powiedzenie słusznie sprawdziło szczęśliwi czasu nie liczą.
Nawet groźnie wyglądający celnicy okazali się sympatycznymi mundurowymi na służbie, no może z wyjątkiem jednej ukraińskiej celniczki, która ostatecznie odpuściła za sprawą jej przełożonego, który kilkakrotnie majestatycznie poruszał krawatem podkreślając swoją ważność, a może za sprawą okazale wyglądającego wnętrza paszportu kolegi. Do końca nie wiem, nie wnikam ważne, że ruszyliśmy w podróż nie tracąc kompletnie poczucia humoru i roztaczającego się wokoło zapachu mandarynek.
Późnym wieczorem przybyliśmy do Lwowa i choć podróż była długa to kompletnie na tyle szalona, że zmęczenie w ogóle nie dawało się we znaki, a może po prostu wcale go nie było.
Taksówką ukraińską z naszego sympatycznego apartamentu przy jeszcze bardziej sympatycznie brzmiącej ulicy ruszyliśmy do centrum historycznego Lwowa.
Taksówkarz o typowo ukraińskiej urodzie zawiózł nas do miejsca docelowego. Za bagatela 50 hrywien czyli w przeliczeniu ok 8 zł.
Przystanek Opera Lwowska – budynek równie okazały jak historia tego miasta.
Wrażenie zrobiła na mnie fasada budynku, która w nocy kompletnie ozłocona i oprószona srebrem unosi na swych barkach trzy figury autorstwa P. Wójtowicza o pięknych dynamicznych sylwetkach, a w centrum stoi majestatyczna Sława, ze złoconym liściem palmowym symbolem najwyższej nagrody dla ludzi poświęcających się sztuce. Po lewej majestatyczny Geniusz dramatu z maską teatralną i kadzidłem w ręku, po prawej Geniusz muzyki z lirą i wieńcem laurowym na głowie.
Czyż nie jest szaleństwem dla pięknej Sławy stać w towarzystwie dwóch genialnych mężczyzn?
Zdjęcie powyżej opisywanych figur nie pokazuje, ale przy okazji pobytu w operze lwowskiej będzie jeszcze okazja do pokazania Opery w całej okazałości.
Projekt Opery wykonał dyrektor lwowskiej Szkoły Przemysłowej prof. Zygmunt Gorgolewski. Ciekawostką jest to, że koryto rzeki Peltwi przeniesiono i na bardzo mocnym i głębokim fundamencie wniesiono ściany z cegły i kamienia.
Do prac przy ozdabianiu gmachu zaproszono najbardziej znanych artystów malarzy i rzeźbiarzy ówczesnego Lwowa. Koszt budowy oszacowano na 815 000 koron a uroczyste otwarcie odbyło się 4 X 1900 r w obecności najbardziej szacownych gości w tym
H. Sienkiewicza i I. Paderewskiego.
Jak przekonałam się na własne oczy jest jednym z najwspanialszych gmachów teatralnych w Europie. Uważam także, że śmiało może konkurować z podobnymi budynkami w Paryżu czy Wiedniu. Nawet odważę się powiedzieć, że jest jednym z najpiękniejszych widoków we lwowskim krajobrazie miejskim.
Pozostało nam o tak później porze włączyć tzw szwędacza i odwiedzić kilka znakomitych lwowskich lokali, którymi równie jak architekturą zostałam kompletnie oczarowana. Nocą Lwów żyje, mam wrażenie bardziej aniżeli inne miasta które udało mi się odwiedzić. A może do tej pory szufladka zwana “miejski szwędacz” nie otworzyła się do końca sama nie wiem, ale jednego jestem pewna Lwowiacy kochają restauracje, puby i jest ich tam niezliczona ilość. Mam także wrażenie, że projektanci wnętrz mają tak bardzo rozbudowaną wyobraźnię, że nawet z niepozornie wyglądającej kamienicy na zewnątrz wewnątrz tworzy się dzieła sztuki.
Jednym z takich lokali był Teatr Piwa przy ul. Rynek 32.
Miejsce absolutnie magiczne.
Na parterze sklep z własnym piwem w butelkach w każdym chyba smaku. Oferowane są też rożne gadżety z logo Lwowa jak i samego browaru.
Piwnica to okazała produkcja i mały mini browar można tam podziwiać całą warzelnię. Na piętrach znajduje się cześć restauracyjna tam też jest miejsce na bary i stoliki. Jest też okazała scena na której odbywają się koncerty na żywo. Na samej górze obłędnie rozciągający się widok na Rynek i Lwowski Ratusz.
Piwo podawane jest o rożnych smakach od owocowych np. arbuzowy z dodatkiem goździków, który udało mi się skosztować po tradycyjne ciemne i jasne. Rozkosz dla smakoszy piwa ale nie tylko. Każdy w tym miejscu znajdzie coś dla siebie, a co najważniejsze podane piwo zostaje w pięknych kuflach, które dodatkowo pobudzają wszystkie kubki smakowe podczas degustacji.
Piwo od 18 UAH za kufelek 0,25 l
Kolejnym punktem miała być szalona dyskoteka lecz z uwagi na okres Halloween, ta do której trafiliśmy od wejścia wiała Halloweenową grozą. Postanowiliśmy coś przekąsić i zakończyć ten fascynujący pierwszy dzień czekając na kolejny.
Wiele rzeczy życiu widziałam, wiele przeżyłam ale kolejny poranek uświadomił mi, że niemożliwe nie istnieje.
Rozumiem, że poprzedniej nocy ukraińską taksówką pięcioosobową jechaliśmy w osiem osób wraz z kierowcą, ale jak zmieścić skład dziesięcioosobowy do standardowego samochodu? Moi drodzy, wszystko się da. To nic, że jechałam w bagażniku to nic, że siedziałam na oponie, wygodnie może i nie było, ale za to przekonałam się, że uśmiechnięty taksówkarz miał więcej frajdy z takiej sytuacji aniżeli my. Przepisy mówią inaczej a życie tutaj toczy się swoim biegiem. Witamy na Ukrainie! tutaj wszystko się da! Kto nie wierzy niech nas policzy ? I co ? Można? Pewnie, że można i to z uśmiechem moi drodzy z uśmiechem.
Śniadanie jak wielu z nas wie, jest najważniejszym posiłkiem dnia. Posiłek ten jest najważniejszy dla zdrowia i właściwego funkcjonowania organizmu – ma dostarczać energii po nocnej przerwie. U nas życie szybko zweryfikowało śniadaniowe plany, to co planowaliśmy musieliśmy odłożyć na jutro pod warunkiem, że będzie to śniadanie, a nie obiad. Tak więc poniekąd z przymusu trafiliśmy do restauracji o wdzięcznej polskiej nazwie Bar Muszla.
Piękny wystój i znakomite jedzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Lwowianie kochają dobre jedzenie, a miłość do znakomitej kuchni przekazują sobie z pokolenia na pokolenie. Istnieje nawet takie powiedzenie, że jeżeli zwolnią Cię z pracy otwórz sobie restaurację. Niewątpliwie coś w tym jest ponieważ takiego natłoku różnorodnych restauracji barów i kawiarni oczy moje do tej pory nie widziały. Sztuką jest natomiast aby dania wyśmienicie podać swoim gościom, tak aby kubki smakowe oszalały z radości. Moje natomiast oszalały z miłości do lwowskiej kuchni.
Po wyśmienitym śniadaniu spotykamy się z przewodnikiem. Bardzo lubię poznawać historię miasta i miejsca w których się znajduję. Kiedyś zasłyszałam, że podróże kształcą wykształconych i kompletnie z tym nie dyskutuję, a nawet się zgadzam.
Jeżeli tylko mogę spotykam się z lokalnymi przewodnikami aby bezpośrednio od nich usłyszeć ciekawostki życia i obyczajów obecnych mieszkańców. Na schodach w korytarzu w jednej z lwowskich kamienic tuż przy rynku wita nas mężczyzna nieprzeciętnej urody, mówiący po polsku z lwowskim akcentem.
Z niepozornym uśmiechem zadaje nam pytanie “gdzie zaczyna się niebo ?” na odpowiedzi nie czekał za długo, każdy próbuje coś wymyślić, kiedy już myślałam, że zdobędę się na odwagę i powiem, że niebo jest przy mnie pada odpowiedz z jego ust “niebo zaczyna się na dachu” no tak pomyślałam, dach to najbardziej zbliżone miejsce do tego aby sięgnąć chmur. Jak się później okazało udało się dotknąć nawet nieba.
Edward Bilinowski z pochodzenia Polak z wykształcenia inżynier z zamiłowania historyk i przewodnik po Lwowie przeprowadził nas przez historię tego wspaniałego miasta od nieba aż w podziemia. Dowcipny z niesamowitą wiedzą, wysoką kulturą osobistą a przede wszystkim żyje z zamiłowania i miłości do swojego ukochanego miasta w którym dorastał. To on zabiera nas schodami do nieba opowiadając przy tym historie, które w przewodniku trudno wyczytać. Przenosi nas od baroku, aż po czas współczesny, opowiada o dziejach, rozbiorach, ucieczkach, architekturze smakach i prawdziwym życiu Lwowian. Nie potrafię od niego oderwać oczu słucham i przenoszę się w świat, którego nie znam a jeżeli już nam to tylko ze słyszenia. Dotykam murów, ukradkiem spoglądam na lwowskie podwórka z dachu kolejnych kamienic, rozkoszuję się widokiem każdego ważnego punktu historii, która wpisana jest w to miasto, wchodzę na dachy, jadę widokową windą, smakuję smak trufli i już wiem dlaczego ludzie kochają Lwów. Kochają go za jego niesamowitość, za historię, za życzliwość ludzi, za kuchnię. Kochają tak jak ja, za wszystko.
Jesienny Lwów mieni się kolorami, nawet w jednym z najmniejszych parków pomimo tego, że znajduje się w centrum miasta energia skupia spokój i pokazuje błogość tego miejsca. Różnorodność architektury to kolejny temat o którym Edward opowiada z wielką pasją. Przystając na chwilę w parku przekazuje dobrą energię.
Nasza wycieczka z Edwardem powoli dobiega końca jeszcze tylko jeden punkt widokowy, ale wcześniej ktoś ukradkiem przynosi Edwardowi czerwone balony. Wiatr szarpie je na wszystkie strony jakby chciał odebrać nam przyjemność dotknięcia nieba.
Do każdego balonu doczepiamy kartę z imieniem, adresem mail i informacją, że jesteśmy zachwyceni urokami miasta. Balony wypuszczamy wspólnie to one za nas sięgną chmur a może nawet dotkną nieba? Oby tylko przeznaczenie sprawiło, że po trudach lotu odpoczną w dobrych rękach.
Z Edwardem spotkamy się jeszcze następnego dnia aby przenieść nas w podziemia miasta, a my niespiesznie udajemy się na posiłek do lokalu poleconego przez naszego przewodnika. Tam zajadamy się wszystkimi chyba przysmakami Ukrainy, barszcz ukraiński powala nas na kolana, pyszne ukraińskie plemieni, mięsa, znakomite ciasta, desery, naleśniki a na koniec kawa palona w lwowskich podziemiach. Czy można chcieć coś więcej? Każdemu kto chce dobrze i tanio zjeść polecam Puzata Hata. Za obiad nie zapłacicie więcej niż 20 zł a sytość posiłku pozwoli Wam na dalsze zwiedzanie.
Nasz kolejny cel to spektakl w Operze Lwowskiej. Bilety można wykupić zarówno na stronie internetowej jak i bezpośrednio w kasie. Ja skorzystałam z tej drugiej opcji i zakupiłam bilety w cenie 170 hrywien siedząc na parterze oraz w cenie 50 hrywien na balkonie.
Oczywiście zanim przeżyłyśmy kolejną tym razem duchową przygodę podczas spaceru obserwowałyśmy życie miasta.
Wybierając się pod bilety do Opery okazało się, że zakupiłam ostatnie miejsca na wyśmienitą operetkę “Zemsta Nietoperza”J.Straussa. Spektakl muzyczny przepełniony humorem, dowcipem, przepychem dekoracji, tańcem a scenariusz to doskonały fortel miłosny w tle. Aktorzy, śpiewacy oraz orkiestra na najwyższym poziomie. Pomimo, iż operetka wystawiana była w języku ukraińskim gra aktorska powodowała, iż doskonale odnalazłam się w teatralnej rzeczywistości.
Po trzech doskonale spędzonych godzinach czas na chwilę relaksu. Wybraliśmy jedną z kultowych Lwowskich lokali “Gazowa Lampa” lokal ten poświęcony jest pamięci I. Łukasiewicza wynalazcy lampy naftowej. Już przy wejściu wita nas dostojny Łukasiewicz pokazując prototyp swojej lampy.
foto: Wojtek Kostek
Wnętrze przeszło moje najśmielsze oczekiwania. 3 pietra zajmuje restauracja-muzeum, oddzielona sygnalizacją świetlną. Idąc wąskimi schodami kiedy tylko włączy się zielone światło docieramy na piętro a tam już przenosimy się w czasy tak zamierzchłe, że trudno nie poczuć klimatu roku 1853.
Doświadczenie chemiczne, które zaoferowano nam jako specjalność lokalu zwala z nóg w przenośni i dosłownie.
Jedziecie do Lwowa wstąpcie do tego lokalu i poddajcie się doświadczeniu jakie wypominać będziecie długo szczególnie na następny dzień.
Ostatni dzień pobytu we Lwowie ostatecznie dopełnił całości. Nawet nie przeszkadzało mi poranne wstawanie o 7 rano aby zdążyć na wyśmienity posiłek i to nie byle gdzie, bo właśnie u Baczewskich. Kolejka powaliła mnie z nóg. W duchu jednak ciągle miałam nadzieję, że warto poczekać na tym chłodzie w niedzielny poranek i po godzinnej batalii dostać miejsce w tej znakomitej restauracji. Towarzystwo będące ze mną wykazywało ewidentny spokój co i mnie uspokoiło, bo przecież pomysł budzenia niektórych uczestników o tak wczesnej porze nie należał do atrakcji wyjazdu, a i ja nie wiedziałam kompletnie czego można się spodziewać w środku. Z małego ciasnego korytarza przed wejściem do lokalu można zajrzeć do sklepu z alkoholem wytwarzanym przez zacną rodzinę Baczewskich. Sklepik robi urokliwe wrażenie, a w nim naleweczki, alkohole, lwowskie przekąski. Każdy może podejść i zakosztować np: nalewki z róży, orzechów piniowych, rabarbaru czy maliny. Zakupione produkty są starannie pakowane. Sama restauracja myślę, że śmiało mogę się podpisać obiema rękami pod stwierdzeniem, że spełni wymogi najbardziej wymagającego smakosza. Szwedzi stół na którym serwowane są różnorodności dań. Na miejscu przygotowywane omlety, jajecznica, naleśniki. Dopełnieniem jest szampan oraz nalewki alkoholowe, które można także popijać wpatrując się w zieleń wszechobecną wszędzie. W tle standardy muzyki klasycznej wykonywane na pianinie przez elegancko ubranego mężczyznę. Kiedy tylko milknie muzyka swój popis i arie odśpiewują kanarki znajdujące się w białych klatkach. Zielone żywe pnącza oranżerii stawiają ostateczną kropkę nad “i”.
Nie byłabym sobą gdybym nie napisała o jeszcze jednym ciekawym odkryciu na Lwowskim rynku “Manufaktura Kawy”
Miejsce niezwykle ciekawe chociaż by dlatego, aby na chwile spocząć i napić się jak nie kawy to przynajmniej zobaczyć fascynujące wnętrze. Oczywiście, że wystrój zrobiony po to aby turysta nacieszył oko, poczuł zapach i zobaczył jak wygląda wypalanie smakowitej lwowskiej kawy, ale mi to absolutnie nie przeszkadza. Osobiście bardzo podobało mi się to miejsce a zapach kawy czuję do dziś. Przy wejściu do kamienicy można poczuć się jak w prawdziwej fabryce wyrobów kawowych ten zapach przyciąga do środka turystów jak magnes.
Nic w tym dziwnego sama przez chwilę obserwowałam jak maszyna zręcznie pracuje nad dobrym stopniem wypalenia. O nie, to nie może być zwykły automat, to po prostu jest Lwów tutaj wszystko jest odkrywcze.
Pozostała powierzchnia lokalu to kawiarnia w której można delektować się rożnymi kawami smakowymi oraz podziemia w których znakomicie odzwierciedlony jest klimat kawowej kopalni.
Dalszą cześć dnia spędziliśmy w podziemiach Lwowa odkrywając tajemnice podziemnego miasta.
Prawie kilometrowa trasa pod lwowską starówką jest udostępniona dla turystów stosunkowo niedawno. Pomimo otrzymania grantu z UE środki wystarczyły na przeprowadzenie tylko niektórych prac badawczych.
Do zwiedzania udostępniono kilka piwnic pod kościołami i małą garstkę piwnic pod budynkami prywatnymi. My wybraliśmy się w tą tajemniczą podróż z Edwardem. Uważam, że to człowiek orkiestra, na każde zadane pytanie odpowiada tak wyczerpująco, że nasze dwie godziny zwiedzania przerodziły się w ponad trzygodzinny spacer po tajemniczych zakątkach podziemnego Lwowa. Edward opowiada z taką pasją i zaangażowaniem, że trudno nie słuchać jego fantastycznych opowieści a z oderwaniem wzroku nie ukrywam, też czasem miałam problem. Ale może wróćmy do tematu.
Zaczęliśmy od zwiedzania podziemi kościoła Dominikanów.
Podziemia te stanowiły kiedyś pierwszą kondygnację pałacu księcia Lwa Daniłowicza. Od jego też imienia pochodzi nazwa miasta. Zwiedzając kolejne pomieszczenia pogłębiamy granice wieloletniej historii. Przy każdym z pomieszczeń oglądając wystawioną ekspozycję docieramy do historycznej wiedzy, a to dziedziniec służący do publicznego karania, a to komórki pątnicze w których na własne życzenie zamurowywani byli zakonnicy, by całkowicie oddać się modlitwie a mały otwór w ścianie mógł służyć do przekazywania posiłków. Mijamy pomieszczenie w którym przetrzymywano piękne wiedzmy, które prawdopodobnie stały się ofiarami bogatych mężczyzn, którzy oddawali się romansom.
Do zwiedzania udostępniono nam między innymi klasztor Jezuitów gdzie na poziomie piwnic znajdują się cenne dla antropologów pozostałości po historycznym mieście.
Średni przyrost gruntu wynosi 1 cm na 1 rok, co równa się 1 metr na każde 100 lat. Wnioskujemy z tego, że aktualnie historyczne początki miasta schowane są ok 5-7 metrów poniżej aktualnego poziomu ulic.
Na końcu podziemia kościoła Trynitarzy a obecnie Cerkwia Przeobrażenia. Tutaj Lwowianie ukrywali się przed Tatarami.
Kanały nasłuchowe zaprojektowane były w taki sposób, aby śledzić rozmowy tych, którzy ograbiali kościół. W czasie badań znaleziono tu liczne kości na szczęście okazało się, że nie ludzkie. Kości to pozostałości po biesiadach i spotkaniach, prawdopodobnie rzucane były na podłogę a później mimo woli wdeptywane w ziemię.
Po drodze jeszcze zastukaliśmy w okienko aby z szufladek wydostać i wypić naleweczkę, która z pewnością nas rozgrzała przed dalszym zwiedzaniem.
Wspólny posiłek zakończył cudowny weekend w mieście, które z pewnością ma jeszcze wiele nieokrytych historii i wiele tajemnic.
Wracając zmęczenie było ogromne lecz miałam wrażenie, że przez przeszklony dach naszego busa widzę jednocześnie słońce, księżyc i gwiazdy, ktoś cicho nucił piosenkę Artura Rojka – Czas, który pozostał. Po raz kolejny zrozumiałam jak ważne jest kompletowanie chwil. Uwierzyłam także, że można zakochać się od pierwszego wejrzenia … we Lwowie, lecz taka miłość zdarza się tylko raz i na pewno do niej wrócę. Do zobaczenia we Lwowie kochani.
Niech inni sy jadą, dzie mogą dzie chcą,
Do Widnia, Paryża, Londynu,
A ja si zy Lwowa ni ruszym za próg!
Ta mamciu, ta skarz mnie Bóg!
Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze, jak tu?
Tylko we Lwowi!
Gdzie pieśnią cię budzą i tulą do snu?
Tylko we Lwowi!
Czy bogacz, czy dziad jest tam za pan brat
I każden ma uśmiech na twarzy!
A panny to ma słodziudkie ten gród,
Jak sok, czekolada i miód!
Więc gdybym miał kiedyś urodzić się znów,
Tylko we Lwowie!
Bo ni ma gadania i co chcesz, to mów,
Ni ma jak Lwów!
Możliwe, że więcej ładniejszych jest miast,
Lecz Lwów jest jedyny na świecie!
I z niego wyjechać, ta gdzież ja bym mógł!
Ta mamciu, ta skarz mnie Bóg!
Bo gdzie jeszcze ludziom….
Włóczęgi – Tylko we Lwowie https://www.youtube.com/watch?v=5kvPmVnOGPA
p.s Po powrocie do domu jeden z uczestników napisał “Dzięki wszystkim za wyjazd i miłe spędzenie weekendu. Jesteście wszyscy równo popaprani 🙂” I ja tej wersji będę się trzymać!